Pomału wchodzimy w sezon letni, jest to czas na podsumowania i zmiany w ramówce radia Dimash. Na czas wakacji zawieszamy Opowieści z Wielkiego Stepu. Wrócą do Was jesienią, bo jak sami dobrze wiecie, opowieści najlepiej słucha się długie, ciemne wieczory.

A skoro się na chwilę żegnamy z tą audycją, to pomyślałam, trochę więcej Wam o niej opowiem.

Opowieści z Wielkiego Stepu, to moje ukochane, radiowe dziecko. I nie ma się co dziwić, w końcu jestem opowiadaczką. Przyznam jednak, że kiedy wymyślałam ten projekt, nie sądziłam, że zmieni się w tak ogromne przedsięwzięcie.

Początkowy pomysł dotyczył jedynie czytania na żywo baśni i legend kazachskich i innych ludów wędrujących po Wielkim Stepie na antenie radia Dimash. Pierwsza trudność  jaką napotkałam, to był brak tłumaczeń. W bibliotekach mamy bardzo duży wybór opowieści arabskich, indyjskich, perskich i tureckich, ale tych stepowych jak na lekarstwo. Poprosiłam więc o pomoc moich kazachstańskich przyjaciół i przysłali mi trochę wskazówek.

 I tu pojawiła się druga trudność – wskazane źródła były w języku rosyjskim (na szczęście nie w kazachskim) . Nie jestem aż tak biegła w tym języku, żeby pokusić się o przekłady literackie, ale jestem na tyle dobrą opowiadaczką, żeby umieć zrozumieć strukturę opowieści i ją sprawnie przetłumaczyć.

Trudność trzecia, to nieznajomość realiów Wielkiego Stepu. Żeby dobrze zrozumieć tłumaczone historie, musiałam dowiedzieć się bardzo wiele o obyczajach, tradycjach, stylu życia, również poznać słownictwo kazachskie, rosyjskie i polskie, dotyczące konstrukcji i wyposażenia jurty, końskiej uprzęży, nie wspominając o częściach ubrania, nakryciach głowy, naczyniach, potrawach itd. itp.

Kiedy już udało mi się wybrnąć z tych wszystkich pułapek, zaczynała się najprzyjemniejsza część pracy, polegająca na adaptacji przetłumaczonych baśni na potrzeby nagrania. Początkowy plan był taki, żeby te historie opowiadać . Jednak przy takim wyśrubowanym tempie –  jedna historia na tydzień –  nie było możliwe, żeby tekst wybrać, przetłumaczyć, zrobić adaptację i nauczyć się go płynnie opowiadać. Nie chciałam ryzykować jąkania na antenie więc, z pewnym żalem, wybrałam bezpieczniejszą opcję czytania.

Kiedy rozhulała się pandemia i trzeba było zrezygnować z audycji na żywo, poziom trudności podskoczył jeszcze bardziej. Trochę potrwało, zanim rozwiązaliśmy problemy z jakością nagrań i obróbką dźwięku. Jednak, po wielu próbach i błędach, udało nam się osiągnąć jako taką jakość.

Przyznam się, że moje domowe studio wygląda bardzo zabawnie. Malutki kącik wydzielony za pomocą kija od szczotki, na którym wisi kapa z łóżka, pomiędzy regałami z książkami. Na podłodze koc, a przy ścianie poduszki. W tej maleńkiej kabince ustawiam mikrofon, laptop i nagrywam. Potem Zbyszek to nagranie oczyszcza z wszystkich stuków i mlasków i dodaje do niego muzykę. Na początku to ja ją wybierałam bądź sugerowałam mu ogólny kierunek. Ostatnio jednak rzadko słucha moich sugestii i realizuje własną wizję. Wydaje się, że bardzo lubi to robić, a Wam podobają się efekty jego pracy.

I w ten właśnie sposób przygotowaliśmy około trzydziestu nagrań, których mogliście słuchać w każdy czwartek. Tempo było mordercze. Teraz postanowiliśmy troszkę zwolnić, ale obiecujemy, że nie spoczniemy na laurach! Zamierzamy dokładnie przesłuchać wszystkie nasze produkcje i poprawić błędy. A co  będzie dalej z Opowieściami z Wielkiego Stepu? Dowiecie się we właściwym czasie. A nie, przepraszam, dowiecie się SOON.

Mirella Gliwińska. BabaBaya